Siekierezada
Fiodor Dostojewski
Generałowa przez jakiś czas w milczeniu i z pewną pogardą przyglądała się portretowi Nastazji Filipowny, który trzymała przed sobą w wyciągniętej na całą długość ręce.
- Tak, ładna - powiedziała w końcu - nawet bardzo. Dwa razy ją widziałam, z daleka tylko. A więc pan ceni właśnie taką urodę? - zwróciła się nagle do księcia.
- Tak... taką - odrzekł książę z pewnym wysiłkiem.
- Właśnie taką.
- Za co?
- W tej twarzy... jest wiele cierpienia... - odpowiedział książę jakby mimowolnie, jakby rozmawiał sam ze sobą, a nie odpowiadał na pytanie.
- Pan zresztą może bredzi - zdecydowała generałowa i gestem wyższości odrzuciła potret na stół. Wzięła go Aleksandra, do której podeszła Adelajda i obie zaczęły mu się przyglądać.
Fiodor Dostojewski "Idiota"
- Ceni pan właśnie taką urodę? - ile razy chcielibyśmy zapytać o to ukochanego człowieka. Czy cenisz sobie taką urodę? Czy podobam ci się? Czy lubisz spędzać ze mną czas? Nie zadaję takich pytań. Takie pytania obnażyłyby moje słabości. Głód akceptacji, tęsknota za potwierdzeniem atrakcyjności. Przymilanie się nie leży w moje naturze. A może warto się tego uczyć? Przymilać się do mężczyzny, który może zadecydować o moim losie?
Kiedy byłam dzieckiem, ale też i długo później, za przykład idealnej urody stawiano najpierw moją matkę, potem młodszą siostrę. Nie wiem kto wpadł na ten pomysł. Myślę, że stało się to mimochodem. Nikt nie zastanawiał się, co czuję w związku z tym. Epitety, które próbowano do mnie dopasować wykazywały sporo kreatywności. Pojawiały się między innymi: rudy bachor i albinos (te były najgorsze). Z bardziej czułych pamiętam określenia zwierzątek i roślinek, takich jak na przykład: sówka, cebula, żółwik albo chomik. Franciszkańskie określenia, jak sami widzicie, przywarły do mnie od najmłodszych lat. Moja dziwna uroda kompletnie nie korespondowała. Mój urok, podobny do ruskiego kawioru albo czarnych oliwek, docenia się dopiero w wieku dojrzałym. Chociaż są tacy, dla których przez całe życie będzie istniał tylko schabowy z ziemniakami. Dla tych nie mam szans, co przyjmuję z ulgą.
Matka stwierdziła, że wdałam się w ojca. Co potwierdzali krewni. Smutek i rozdarcie, którego wtedy doświadczałam, pogrążały mnie w dziecięcej rozpaczy. Długo nie mogłam sobie z tym poradzić. Nie rozumiałam tego podziału - na brzydkich i ładnych. Na zabawnych i nudnych. Na bogatych i biednych. Na artystów i ludzi poważnych. Na kobiety łatwe i pruderyjne. Na kobiety wyzwolone i kościelne dewoty. Te, jakże proste podziały, funkcjonowały w wielu rodzinach. Do dzisiaj zabieg ten, polegający na kontrastach, funkcjonuje całkiem dobrze. Ze względu na prostacki zatem przystępny podział świata. Jeśli ktoś nie widzi półtonów i niuansów, będzie potrzebował siekierezady, czyli wyraźnych podziałów.
Ten jest zły, a ten jest dobry.
Ta jest brzydka, a ta jest ładna.
Ten jest głupi, a ten mądry.
I świat jest przystępny!